To już utarty slogan. Utarty na tyle, że wdrukował się w nasze umysły, choć częściowo jest to "zasługą" puszki. To slogan dobrze nam wszystkim znany.I wywołujący dreszcze. Jest tak wytarty, ale dalej działa jak drapiący sweter, choćby był nie wiem jak wynoszony i tak drapie, uwiera i pozbawia nas wszelkiego komfortu. Ja też z tym sloganem czuję się jakbym założyła drapiący golf ze zbyt krótkimi rękawami. I wiem, że z nim jest coś nie tak...
Dlaczego?
Bo karmienie piersią nie powinno wymagać reklamy. Reklama nie jest mile widziana. Jest traktowana jak ingerencja w czyjeś indywidualne decyzje. Jak terror. Jak narzucanie, nagabywanie i inne takie.
Karmienie piersią jest naturalnym i normalnym żywieniem niemowląt i małych dzieci.
I to, że piękna telewizyjna reklama (o wiele lepsza niż reklama z ust położnej - "terrorystki") ustala inne normy, nie zmienia ani granic normalności, ani tego, że to, co sztuczne, nigdy nie będzie prawdziwe. Mimo tego, że mówią, że już 30 lat ślęczą w laboratoriach i próbują jak się da.
Czytałam dziś poradnik, który moje miasto wydało dla młodych rodziców. I jestem szczęśliwa i dumna z mojego miasta i żywię ogromną nadzieję, że będą pierwszym takim miastem i nie będą się bali wydać i poradnika o karmieniu piersią. I że nie będą się bali plakatów. Bo jest czego się bać, poczucie winy i złość matek to ogromna siła. Ale czytałam ten poradnik i bardzo mi się spodobał, tylko zastanowiło mnie dlaczego rozdział o wpływie karmienia na rozwój mowy jest taki a nie inny. Rozdział jest krótki, ma 3 strony, z czego pół o karmieniu piersią, a reszta o wyborze smoczka. Nie mogę mieć pretensji do autorki, bo w zasadzie to tekst bardzo potrzebny. Jakby tego nie napisała, to dalej karmiliby butelką, ale z byle jakim smoczkiem. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że choćbyśmy byli nie wiem jak za karmieniem naturalnym, to tak bardzo liczymy się z karmieniem sztucznym, jakby jego święty patron ciągle wisiał nam nad ramieniem i patrzył nam na ręce. Rzeczywistość wymogła na nas takie stanowisko, że już nie jesteśmy tym, co NORMALNE, ale tym, co LEPSZE. A za tą lepszość inni nas nienawidzą. Chociaż wcale (wbrew temu, co narzuca logika) nie sugeruje ona czyjejś gorszości.
Czasami w tej promocji karmienia naturalnego czuję się jak wyznaniowy domokrążca (mimo że nie pcham się ludziom z butami w ich życia nieproszona). Mówi się, że piersią jest lepiej, a dalej standardem dla wszystkich jest butelka. Ja rozumiem, że tu chodzi o pozytywny przekaz, bo taki jest lepszy niż straszenie wadą wymowy, cukrzycą, otyłością itd. Chociaż każde to zagrożenie jest faktem. Matki karmiące okrzyknięto sektą i terrorystami. I ja przyznaję, że wiem, o co chodzi. Miałam taki etap, że musiałam dokarmiać i wtedy wyraźniej niż teraz widziałam te kąśliwe komentarze, tendencyjne akapity. Wiem, że terror jest, i są też piersiowi sekciarze. Nie potrafią psychologicznie rozważyć swojej wypowiedzi i rzucają cytaty i oskarżenia. Albo i nawet myślą, że piszą neutralnie, ale punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i każdy między wierszami może zrozumieć coś innego. I w ten sposób jednocześnie ta promocja jest zbyt nachalnym i radykalnym terroryzmem, a z drugiej strony nie zapewnia wystarczającej wiedzy i wsparcia i nigdzie nie trafia.
Jestem w takim niezręcznym położeniu: moja mama i teściowa są wyspecjalizowane medycznie, mój tata z żoną wychowuje 1,5 rocznego malucha, moi znajomi są na innym etapie życia niż ja.W ten sposób rodzina wie, ile powinnam karmić i jak, a ze znajomych zostało niewiele, bo w większości (niezależnie od płci) mają odmienne pojmowanie funkcjonalności kobiecych piersi. Ludzie mają swoje kredyty, rozstania, zepsute samochody, imprezy, awanse i kolokwia i nie mieści im się w głowach, że mleko z piersi może mieć jakieś realne znaczenie dla kogokolwiek.
To niezrozumienie, brak świadomości i pojmowanie karmienia naturalnego jako nic nie znaczącej błahostki - to naprawdę krzywdzące. Nie tyle dla matek, są dorosłe i jakoś to przeżyją, ale dla dzieci.
Wszyscy mi mówią, że jak będzie promocja karmienia naturalnego, to ubezwłasnowolni się kobiety i odbierze się im prawo świadomego wyboru. Tylko co to za świadomość z reklamy? Czytacie etykiety,kupujecie puchy z DHA, L-Bifidus, witaminami i to jest świadomość? Jeśli ktoś codziennie żywiłby się wyłącznie w McDonaldzie, ale czytałby "etykietki" to też powiedzielibyście, że jest świadomym konsumentem? Czy raczej, że nieświadomie naraża się na ryzyko dla zdrowia i życia? Nie potrafię zrozumieć, jak jednocześnie ludzie dbający o jakość nawet kocyków i ubranek, o skład witamin w kroplach i własną dietę i aktywność, zaniedbują najprostszy sposób do zdrowia.A to jest i zdrowe, i ekologiczne, i ekonomiczne. Jeśli na liście Waszych życiowych spraw pojawia się dziecko, to najważniejszą kwestią do rozważenia jest jego sposób żywienia. Bo niestety wcale nie jest to takie oczywiste.
Dla porównania - niepełna "etykietka"maminego mleka